Przyszłych chwil pamiątka
- Szepty Dnia
- 13 paź 2020
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 gru 2020
Czasami jedyne, co możemy zrobić to odpuścić.
Ostatnio miałam wspaniałą okazję by po raz kolejny doświadczyć tej lekcji w życiu. Nigdy nie wiesz, kiedy życie zapragnie z ciebie zakpić. Często mam wrażenie, że te wszystkie tragiczne sytuacje to wielkie, boskie poczucie humoru. Oczywiście nie mam na myśli tragedii typu ciężka choroba, wypadek, czy inne ewidentne krzywdy, ale te wszystkie niepowodzenia, które tak często powodują, że ucieka nam piękno życia i złościmy się na los obrzucając go błotem, całkiem niepotrzebnie.
Moja historia zaczyna się w dniu ślubu, a w zasadzie trochę wcześniej. Od czego by tu zacząć… Może zacznę od konwenansów. Dwa tygodnie przed ślubem, moja mama obraziła się na mnie, że jej zdaniem rozdzieram rodzinę, bo na mój ślub zapraszam jednego nie dwóch braci. I faktycznie gdyby tak było mogłoby to wyglądać nieprzyzwoicie. Z mojego jednak punktu widzenia, który zakładał, że na ślubie mają być jedynie rodzice i świadkowie, w tym jeden z braci ma pełnić rolę świadka, wyglądało to zupełnie inaczej. Nie będę rozwijać tematu, do 4 dni przed ślubem, myślałam, że rodzice nie przyjdą.
Do ślubu nie przygotowywaliśmy się zbyt bardzo, sam pomysł wynikł z nieco bardziej prozaicznych przyczyn niż samo uniesienie romantyczne, choć nie ukrywam bez niego żaden pomysł nie miał by miejsca. Pomimo, że te parę miesięcy przyzwyczajania się do tej myśli zaślubin wywołało wiele głębokich procesów puszczania schematów, głównie rodowych i stanowiło wielki wewnętrzny skok, to jednak zrobiło coś pięknego i dobrego dla nas, nam i dla naszej miłości.
Podejście mieliśmy bardzo wygaszone z wielu pomysłów, o jakich można czytać w poradnikach na idealny ślub, przeważał rozsądek, a to, co było dla nas najważniejsze to być tego dnia szczęśliwymi.
Pomimo takiego podejścia, życie chciało inaczej, ten dzień miał pozostać niezapomniany i pełen fajerwerków.
A więc, na 4 dni przed ślubem połamały mi się wszystkie paznokcie, 3 dni przed wyszły mi trzy duże syfy na twarzy, pomimo iż nie mam problemów skórnych. Jak zobaczyłam trzy duże ropniaki, w tym jeden na oku, zaczęłam się śmiać. Przez lata szykowałam panny młode na tę okoliczność i jak opowiadały mi takie historie, to aż nie mogłam uwierzyć, że takie rzeczy mają miejsce. Uznałam, ze to chyba jakiś sprawdzian i zrobię wszystko by zdać go celująco. Czułam się jakbym podpisała jakiś kontrakt, chcesz ślub to wybierz, jakiego typu problemy chcesz przeżyć. Nie sądziłam, że lista może być dłuższa.
Mój mąż nie miał lżej, choć to zupełnie inny kaliber. Po jego stronie kłopotem okazało się, czy w ogóle dojedzie na ślub. Wpierw miał być tydzień wcześniej, ale coś nie poszło, potem miał być w środę, w czwartek miał jechać ze znajomym, który odmówił bo się rozchorował, w rezultacie dojechał po kilkunastu godzinach jazdy, jak nigdy, dzień przed ślubem o 23.00
Zjadł, zrobiła się północ, po mimo dużego zmęczenia poprosiłam, żeby zmierzył garnitur. Nasze ślubne kreacje zamawialiśmy na podstawie rozmiarów przez Internet. Moment, w którym mój ukochany przymierzył spodnie, będzie w mojej pamięci na długo. Płakaliśmy oboje. Modny dopasowany krój, absolutnie nie nadawał się na tę okoliczność, nie było mowy, by się w niego zmieścił, podobnie z marynarką. Do drugiej w nocy pękaliśmy ze śmiechu, w co go ubierzemy. Ja zasnęłam, on dużo później.
Wstałam rano i zaczęłam nas szykować, pod prysznicem Artur wpadł na pomysł, że pojedzie do marketu na zakupy. Wybiegł godzinę przed ślubem z domu, krzyczałam za nim przez drzwi, żeby tylko przyszedł, bez względu na to jak ubrany, dodałam ZOBACZYMY SIĘ NA MIEJSCU. Czeski film pomyślałam. Po chwili byłam ogromnie wdzięczna za czas, kiedy go nie było, mogłam w spokoju się szykować, tak jak lubię, w ciszy tylko z sobą. Uczesałam się, pomalowałam, wyszykowałam córkę, narzeczony przyszedł. Było dwadzieścia minut do planowanego wyjścia z domu, a mój przyszły mąż wyglądał bosko!!! Udało mu się ubrać i wyglądać tak świetnie, jakbyśmy planowali to z pół roku wcześniej.
Pora na moją kreację. Tydzień wcześniej oddałam nasze stroje do prasowania. Obydwoje kupiliśmy ubrania przez Internet, wymarzona tiulowa sukienka, spakowana w kostkę, pozostawiła odciśnięte kreski na sukni. Wcześniej przymierzałam ją parę razy, to pokazywałam koleżankom, to córce, wszystko było w porządku. Ściągam folię, w której odebrałam suknię z pralni chemicznej i oczom nie wierzę! Moja wymarzona przepiękna, ozdobna sukienka jak dla księżniczki jest cała w plamach. Nie plamkach, plamach w tym jedna wielkości 10 x 15 cm. W głowie miałam tylko jedno pytanie: Chcesz iść w innej czystej, czy tej brudniej? Wybrałam brudną, w końcu to ona miała być. Naprawdę w niej chciałam pójść. Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Artur próbował mnie pocieszać tym, że tych plam jest tyle, ze w sumie wygląda jakbym miała sukienkę we wzory. Córcia pocieszała, że najwyżej powiem wszystkim, że pochlapałam się przy śniadaniu, znów płakaliśmy ze śmiechu.
Tego wszystkiego było tak dużo, że wyszliśmy totalnie odprężeni, nawet jakby nasrał na mnie ptak na środku czoła, to chyba bym narysowała z tego koronę i szła dalej. Artur powtarzał, że najważniejsze że siebie kochamy, a ja że skoro tak się zaczyna to cudownie się skończy.
Ceremonia była szybka, uroczysta, na miejscu przyszli znajomi i przyjaciele, zaskoczyła nas liczba osób, prezenty i zaangażowanie. Historii tego typu mieliśmy jeszcze parę tego dnia, ale nic nie stanowiło dla nas przeszkody. Wieczorem spotkaliśmy się w pubie z przyjaciółmi, było wspaniale. Niesamowite ile cudownie ciepłych słów tego dnia usłyszeliśmy. Zaskoczyły nas i prezenty, których się nie spodziewaliśmy i życzenia, obecność i zaangażowanie. Usłyszałam tego dnia tyle komplementów co do tego jak pięknie wyglądaliśmy i jacy jesteśmy super, że znając prawdę, nie przestawaliśmy się śmiać.
W nocy, każdy z nas rozdzielił się na godzinę, mój mąż poszedł na spacer, ja kontemplowałam w ogrodzie. Potrzebowaliśmy chwili dla siebie. Każdy zanurzony w swoich ulubionych dźwiękach. Przepełniła mnie wdzięczność. Dziękowałam, ze po raz kolejny utwierdziłam się, że możemy na siebie liczyć w chwilach stresujących, że pasujemy do siebie niesamowicie. Dzięki otwartości i płynięciu z chwilą, okazało się, ze taki szalony obrót spraw jest czymś naturalnym. Okazało się też, że w życiu mojego męża często były podobne historie w ważnych momentach. W życiu bym nie sądziła, taki poukładany, porządny, prawie od linijki. Ucieszyłam się, bo to też było trochę moje. Wszystko było tak absurdalne, tak groteskowe i śmieszne, mi też wydarzały się podobne przeboje w życiu. Tak tworzy się historia. Tak tworzy się niezapomniany dzień. Czułam jak wszystko było i jest idealne. Jak cudownie mam dobranych znajomych, przyjaciół. Tyle ciepła, łagodności dostaliśmy od innych.
Zobaczyłam, ze nawet trudne aspekty były na miejscu, marudząca mama przy poczęstunku ślubnym, bo dala mi możliwość innej reakcji niż nawykowa. Mimo, że była zrzędliwa, to na maxa zaangażowana, po prostu jest taka jaka jest. Nie straszne mi było, ze córka wciąż deptała moją sukienkę, bo czym się denerwować skoro i tak cała pochlapana. Przyjaciele Ci co byli i Ci co nie byli, wszystko było idealne. Czułam, że wszystko zawsze jest takie jakie ma być, wystarczy płynąć z tym co jest.
Jak często zabieramy sobie piękne chwile, tylko dla tego, że coś układa się nie po naszej myśli.
Pamiętam kiedyś dostałam pracę, a wchodząc na rozmowę potknęłam się o framugę sklepu, tak że przywaliłam zębami w nogę pracodawcy. Nie miałam cv, listu ani nie byłam ładnie ubrana, ale obróciłam w żart daną sytuacje i zostałam zapamiętana jako jedyna z 12 innych ochotniczek. Innym razem zabrakło mi białej kartki, więc wydrukowałam cv na żółtej, bo była najjaśniejsza. Zostałam wybrana na rozmowę, właśnie z tego powodu.
Życie nie jest idealne, jest jakie jest. Czasem najwięcej, co możesz zrobić to odpuścić i iść dalej. Dystansu nam życzę. Miłości, szczęścia, uśmiechu, bo te rzeczy zależą od nas samych nie tego co nam się wydarza.
Z miłością Agnieszka / Szepty dnia
Na pamiątkę Ślubu <3





Komentarze